I tak nic się nie zmieni! Nie uda mi się!
Zdarza się, że spotykamy ludzi, którzy zawsze narzekają a po spotkaniu z nimi czujemy jakiś dziwny ciężar na plecach, jesteśmy zmęczeni i zniechęceni. Wolimy w przyszłości unikać z nimi kontaktu.
Takie osoby są zazwyczaj niezadowolone ze swojego życia, z sytuacji w której tkwią, z pracy, ze związku, z jakości relacji z ludźmi. Mówią: „ och, chętnie zmieniłbym pracę, ale teraz przecież tak ciężko na rynku, gdzie ja znajdę inną, przecież może być jeszcze gorzej”. Albo dziesiątki razy podejmują próbę odchudzenia się, rzucenia palenia, dokończenia studiów, nauczenia się języka, czy zerwania męczącego związku, ale … „przecież faceci wszyscy są tacy sami, ja nie wierzę, ze może być lepiej, mnie się zawsze tak dzieje, że tylko pod górkę, tyle razy się starałam, i nic nie wychodzi, no po prostu nic.”
Dlaczego tak się dzieje, że ludzie nie realizują zamierzonych działań, często nie podejmują inicjatywy, aby poprawić jakość swojego życia, nie mają poczucia wpływu, na to, co im się przytrafia. Dlaczego nic nie robią ze swoim życiem, nie rozwijają się, czemu zgadzają się na przemoc, upokorzenia i zaniedbanie? Skąd u nich ta obezwładniająca niemoc i bezradność?
Wyuczona bezradność
Aby zrozumieć taką postawę, warto zapoznać się ze zjawiskiem wyuczonej bezradności, którym przez wiele lat zajmował się, wraz ze swymi współpracownikami, amerykański psycholog Martin Seligman.
Badając psy rażone prądem odkrył on, że zwierzęta, które nie mogły uniknąć bólu, po kilku nieudanych próbach całkowicie się poddawały i rezygnowały z dalszej walki o życie. Nie podejmowały prób nawet wówczas, gdy zostały przeniesione do innej klatki, z której łatwo mogły się wydostać. Okazało się, że zwierzęta, a także i ludzie, uczą się bezradności w wyniku powtarzających się bolesnych czy traumatycznych doświadczeń życiowych, na które nie mają wpływu. Potem trudno im już oduczyć się biernej postawy, bo nie wierzą, że ich działania mogą być skuteczne.
Taką postawę mogą powodować wszelkie niepowodzenia, porażki w pracy i w życiu osobistym, konflikty w rodzinie, utrata pracy, nieudane związki, śmierć kogoś bliskiego, traumy w dzieciństwie, długotrwała przemoc, rozwód rodziców, molestowanie seksualne, choroby własne i bliskich, a także p nieudane związki, zdrada, rozwód i inne przykre zdarzenia. W ich wyniku człowiek może nauczyć się, że nic od niego nie zależy, na nic nie ma wpływu i również w przyszłości jego wysiłki nie doprowadzą go do zamierzonego rezultatu. Spada wtedy jego motywacja do jakichkolwiek działań oraz poczucie mocy sprawczej i własnej wartości, jako jednostki. Im wcześniej człowiek zaczął doświadczać takiego cierpienia i im dłużej ono trwało, tym prawdopodobieństwo pojawienia się u niego syndromu wyuczonej bezradności wzrasta.
Jestem beznadziejny!
W wyniku powtarzających się, niesprzyjających wydarzeń, człowiek ma skłonność do niewłaściwych i niekorzystnych dla siebie interpretacji tych zdarzeń. Zaczyna ganić się za błędy i szukać winy w sobie, co dodatkowo go obciąża, psuje nastrój i odbiera siłę. Myśli o sobie: „ to moja wina, ja zawsze coś schrzanię, mnie się nigdy nie udaje, no oczywiście, że to właśnie mnie się przytrafiło, przecież jestem głupi i bezwartościowy”. Przyczyny niepowodzeń znajduje w sobie, w swoich cechach osobowościowych, a nie w okolicznościach zewnętrznych. W dodatku może dojść do wniosku, że sytuacje porażki nie są stanami przejściowymi, ale mają charakter trwały i nie ulegną zmianie. Poczuciu bezradności i bezsilności sprzyjają także wszelkie uogólnienia w stylu „ tak się dzieje, bo ja po prostu jestem ogólnie do niczego”. Kiedy człowiek nie jest w stanie sprecyzować przyczyny porażki, którą mógłby w przyszłości eliminować, a widzi ją w swoich cechach ogólnych, trudno mu przeciwdziałać zjawiskowi wyuczonej bezradności. Takie nadmierne generalizowanie w interpretowaniu zaistniałych zdarzeń, ukierunkowują człowieka na kolejne niepowodzenia. Zaczyna spodziewać się czarnych scenariuszy, katastrofizuje, myśląc o przyszłości, spodziewa się porażek i wszystkiego co najgorsze. W ten sposób odbiera sobie siły do radzenia sobie z trudnymi sytuacjami. Przestaje aktywnie wpływać na otaczającą go rzeczywistość, popada w apatię i przygnębienie, bo „ po co się starać i próbować coś zmieniać, skoro i tak nie uda się uniknąć cierpienia i zła”, jak mówi Irena, wieloletnia ofiara przemocy ze strony własnego męża.
Przypadek Ireny
Irena od siedmiu lat jest mężatką, ale nie jest szczęśliwa w swoim związku. Już dawno uświadomiła sobie, że jej mąż jest agresywny i stosuje wobec niej przemoc fizyczną i psychiczną. Na początku trwania małżeństwa, kiedy spodziewała się wybuchu agresji u męża, starała się robić różne rzeczy, aby do tego nie dopuścić. Była miła, przygotowywała coś pysznego do jedzenia, schodziła mu z drogi, aby nie złościć go jeszcze bardziej. Innym razem sprzątała pięknie mieszkanie, aż wszystko lśniło, uciszała dzieci i starała się je czymś zająć, żeby mu nie przeszkadzały, nie denerwowały. Kiedy to nie pomagało, wymyślała jeszcze coś nowego, ale w końcu zdała sobie sprawę, że jej wysiłki i tak zawsze kończyły się fiaskiem. Rozsierdzony czymś, agresywny mąż, nie potrafił już się zatrzymać, nie umiał poradzić sobie z własnymi emocjami. Bez względu na to, jaki Irena miała pomysł, by go udobruchać, jej mąż i tak w końcu wybuchał gniewem, krzyczał na nią i na dzieci, wyzywał, ubliżał a nawet bił. Kobieta nauczyła się z czasem, że nie warto wpływać na te sytuacje, bo i tak niczego to nie zmieni. Po latach złego traktowania i prania mózgu, zaczęła wierzyć, że wszystko to jej wina, że gdyby była inna, bardziej wartościowa, atrakcyjna, mądrzejsza, jej mąż na pewno zachowywałby się inaczej. Nie potrafiła już obiektywnie spojrzeć na sytuację i zobaczyć, że nie jest w stanie w taki sposób wpłynąć na męża, nie wyleczy jego kompleksów smaczną zupą bo sprawca przemocy musi sam poradzić sobie z emocjami, z kompleksami, z agresywnym zachowaniem. Powinien poszukać pomocy specjalisty. To nie wina Ireny, że jej mąż tak się zachowuje, kobieta cały czas ma wpływ na to, jak pozwala się traktować, może stawiać granice, szukać pomocy, nawet odejść od tyrana. Tymczasem Irena nauczyła się, że na nic nie ma wpływu, nie jest w stanie niczego zdziałać, i że nie ma sensu się starać i próbować coś zmienić, zrobić ze swoim życiem. Straciła nadzieję, że czeka ją jeszcze w życiu coś dobrego. Czuje się bezwartościowa i beznadziejna i bardzo nieszczęśliwa. Od kilku miesięcy ma nawet wrażenie, że dopadła ją depresja. Nic jej się nie chce, wycofała się z życia towarzyskiego, bo czuje się nieatrakcyjna. Bliskiej rodzinie i przyjaciołom ciągle płacze i narzeka na swój los.
Od bezradności do depresji
Ktoś, kto zbudował w sobie przez lata przekonanie, że jego działania są bezcelowe, bo nigdy nie mają związku z tym, co mu się przytrafia, czuje się nieskuteczny, słaby, bezwartościowy i głupi. Nigdy nie czuje się bezpiecznie, bo nie może sobie zaufać, nie wierzy, że poradzi sobie w życiu. Skoro na nic nie ma wpływu, zawsze czuje się zagrożony i niepewny. Zniekształca rzeczywistość, nie potrafi już zobaczyć, że może jednak mieć wpływ na różne sytuacje, że istnieją inne zachowania, bardziej skuteczne w danej chwili, że są wyjścia z niewygodnych sytuacji i istnieją jakieś rozwiązania dla wielu problemów.
To wszystko powoduje, że bezradny człowiek czuje coraz większą niepewność, smutek, apatię, zniechęcenie i lęk. Wycofuje się, nie realizuje swoich pragnień. Często w ogóle nie podejmuje próby zawalczenia o siebie. Budzi się w nim złość do innych i do siebie. Jest zły, rozżalony na cały świat, wściekły na siebie, że nie potrafi o siebie zadbać. Lęk i złość mieszają się z ogromnym smutkiem i człowiek doświadcza prawdziwego cierpienia, podobnie jak w przypadku depresji.
W błędnym kole niemocy
Nauczony bezradności i przekonany o własnej niemocy, człowiek silnie wiąże się z tym stanem, podobnym do depresji. Cierpienie, smutek, lęk, wycofanie staje się integralną częścią jego życia, niemal stylem bycia, czymś znajomym i oczywistym. Często zdarza się, że ludzie nie chcą zmieniać tego stanu, leczyć się, zmieniać swoje życie, aby ruszyć z miejsca, w którym utknęli. Znajome cierpienie udowadnia, że żyją. Skoro nie mogą osiągnąć spełnienia, bo poprzeczkę ustawiają bardzo wysoko, przynajmniej ten smutek i stan apatii, jest ich własnym, znajomym stanem.
Irena założyla sobie zupełnie niemożliwe do spełnienia cele, które miały poprawić jej samopoczucie i sytuację życiową. Swoje poczucie szczęścia uzależniała od zachowania męża. Uznała, że skoro on jej nie akceptuje, nie zmienia swego postępowania wobec niej, musi być skazana na cierpienie, bo najwidoczniej na to zasługuje. Powierzyła swój los w cudze ręce i to się nie mogło dla niej dobrze skończyć. Nikt bowiem nie jest odpowiedzialny za nasze życie, tylko my sami.
Korzyści z bezradności
Irena czerpie również wtórne korzyści ze swojego poczucia bezradności. Czuje się niesprawiedliwie traktowana przez los, wymaga od rodziny i znajomych ciągłego wsparcia i zrozumienia. Jest niczym bluszcz, opowiada wciąż o swoich problemach z mężem, znajomi unikają jej coraz bardziej, bo nie są w stanie już tego słuchać. Są zmęczeni i obciążeni wiecznymi radami, z których kobieta i tak nigdy nie korzysta. Zyskiem dla niej jest większa uwaga i troska bliskich, także poczucie znalezienia w sytuacji wyjątkowej. Irena mogłaby myśleć, żeby zrobić coś ciekawego ze swoim życiem, może skończyłaby przerwane studia, może nauczyła się języka, zmieniła pracę na lepszą, ale według niej w jej przypadku to nie jest możliwe. Kto by mógł się starać i rozwijać, będąc w takim położeniu, w związku pełnym przemocy, to niemożliwe, zapewnia samą siebie. Tak naprawdę to przekonanie chroni ją przed ewentualnymi trudnościami, własnymi porażkami, wysiłkiem. Irena boi się także zostawić męża, bo nie wie, jak poradziłaby sobie z samotnością, nie wierzy, że mogłaby znaleźć kogoś innego, kto pokochałby ja i byłby dla niej dobry. Przemocowy mąż jest dla niej wymówką, takim przysłowiowym złem tego świata, którym może wyjaśnić swoją apatię i nieszczęście.
Plusy bycia bezradnym
- dodatkowa troska i uwaga przyjaciół i bliskich
- nie radzę sobie, więc inni muszą mi pomagać
- znajomi się o mnie martwią, więc sami inicjują spotkania
- pomoc finansowa
- pomoc w znalezieniu pracy
- pomoc w załatwianiu różnych spraw
- poczucie akceptacji i bycia kochanym, bo wszyscy się o mnie troszczą i pomagają
- partner mnie nie opuści, nie zostawi w tak trudnym położeniu
- mogę brać zwolnienia i opuszczać się w pracy, pracodawca powinien to zrozumieć
- nie muszę martwić się o innych
- nie muszę pomagać innym
- nie muszę wkładać wysiłku, starać się
- nie ryzykuję, ze znów mi się nie uda
- nie jestem odpowiedzialny za siebie i swoje życie
- nie muszę się konfrontować z trudnymi sytuacjami np. odejść od męża i zostać sama
- inni niczego ode mnie nie mogą wymagać
Jak sobie radzić z poczuciem niemocy
- dostrzegaj i doceniaj swoje mocne strony
- zamiast na porażkach i wadach, skupiaj się na swoich pozytywnych doświadczeniach
- kształtuj w sobie pozytywny obraz siebie
- nie stawiaj sobie zbyt dużych wymagań i niemożliwych do osiągnięcia celów
- ciesz się drobnymi nawet sukcesami
- akceptuj błędy i porażki i próbuj dalej
- nie powierzaj odpowiedzialności za siebie innym ludziom, bo nikt inny nie ma obowiązku zapewniać ci dobry nastrój i poczucie szczęścia
- nie oczekuj akceptacji od wszystkich ludzi, to nierealne, bo ludzie się różnią i mają prawo wybierać to, co im pasuje. Nie wpływa to na twoją wartość i poczucie szczęścia
Artykuł ukazał się w magazynie „Charaktery”